Z życia wzięte

24.09.2003

Wrocław, POLAND

 Do strony głównej

Waldemar Wietrzykowski      kontakt © 2003  net3plus www.net3plus.polhost.pl

"W swoje ręce" czyli historia z życia Pana Filipka - Część 1

 

Pan Filipek urodził się w Polsce we Wrocławiu. Kocha swoje miasto i swój piękny kraj. No nic dziwnego, bo jak powiedział aktor w programie "Zulugula" - Polska to piękny kraj! W porównaniu do innych krajów jest też najmądrzejszym krajem, bo gdyby nie Polacy świat do dzisiaj by się głowił, jak obalić komunę. Pan Filipek cieszył się i był dumny, a ta duma jego pochodziła jeszcze z czasów szlacheckich. Ciągle uważał, że pan na zagrodzie równy wojewodzie.

Za komuny nie mógł się wykazać. Marzył o nastaniu dobrych czasów, w których w końcu mógłby się wykazać swoją przedsiębiorczością. Uważał się za bardzo pomysłowego.

Ale te pomysły na nic mu się nie przydawały. Tylko nuda i nuda. Szara codzienność. Praca ,dom, praca, dom. Zanudzić się można na śmierć. Nauczali - wszystkim według ich potrzeb. No moje potrzebny są niezmierne - uważał Pan Filipek. Tutaj wszystkich potrzeb na pewno nie zaspokoję. Może by wyjechać za granicę? - myśli. E tam! - odpowiada sobie. A po jakiemu bym gadał! Po drugie nie chce mi się! W szkole dobrze się tylko ruskiego nauczyłem! A za granicę do Rosji? He! He! He! - pomyśleliby, że na główkę upadłem. To już nie te czasy.

W końcu nastały dla Pana Filipka dobre chwile. Doczekał się. Ho! Ho! Ho! Teraz to już ja pokażę! Bierzcie swój los w swoje ręce - krzyczał ktoś w telewizji. Zakładajcie firmy. No, ten myśli tak jak ja. Wie co nam trzeba.

Pan Filipek poczuł się jak nowonarodzony. Jego wnętrze napełniło się odczuciem jakiejś lekkości, radości i wolności. To ja teraz mogę robić wszystko co chcę - pomyślał. I nikt mi nie zabroni.

Nie mógł się przyzwyczaić do takiego odczucia. Krzyczał, wiwatował, płakał i kochał wszystkich ludzi. Czuł się w Polsce jakby w wielkiej rodzinie. Wszyscy uprzejmi ,grzeczni a zarazem  mocni swoją siłą. Gdyby powtórzył się teraz Grunwald, zmietli by gołymi rękami Krzyżaków jeszcze szybciej niż to zrobili w historii. Był odurzony.

Zamiast coś robić, niemal otępiał z tego odczucia wolności. W końcu otrząsnął się i popatrzał bardziej trzeźwymi oczami. Wszyscy wokół niego cieszyli się. Ale tak jak pod Grunwaldem trochę nie umieli skorzystać ze zwycięstwa. Gdy ten nastrój podniecenia minął stwierdzili, że umieją robić tylko to, co poprzednio. Praca, dom, praca, dom. Nikt jakiejś inicjatywy nie wykazywał. Dosyć tego - pomyślał. Teraz trzeba poczekać na jakąś okazję. Już Panu Filipkowi sprytu a także inwencji i rozmysłu nie brakowało. A że pracował w zakładzie krawieckim, umiał bardzo dobrze szyć. Już cały zakład na jego robocie stał.

W końcu wykorzystał swoją okazję. Do zakładu przyjechał przedstawiciel jakiejś spółki.Zamówił całą partię garniturów. Oczywiście cała robota spadła na Pana Filipka, natomiast kierownik zakładu spijał całą piankę wynikających z tego korzyści. Filipek w końcu postawił się i zażądał podwyżki, a jeżeli nie, to zwolni się z pracy. W swoim zamyśle chciał przejąć cały interes garniturowy, bo u kogo będą zamawiali garnitury jak nie u niego.

I nie pomylił się. Spółkę nie obchodziło z kim podpisują dalszą umowę, byle to były garnitury tak dobrej jakości jak dotychczas. A w zakładzie krawieckim nie było takiego, który z taką wprawą szyje garnitury. Oczywiście nie chodziło tu o zwykłe garnitury ale niepowtarzalne, wykonane z wielkim kunsztem krawieckim. Na Pana miejsce znajdę 50-ciu takich jak pan - odpowiedział mu kierownik, gdy Pan Filipek ujawnił mu swoje zamiary. Potem wściekł się i kazał mu przekazać swoją wiedzę i umiejętności oraz tajemnice kunsztu innym pracownikom zakładu. Do tej pory nie interesowało to kierownika zakładu, bo i tak najważniejsze roboty, wymagające najwyższej umiejętności, wykonywał Pan Filipek. Teraz, kiedy zabraknie Pana Filipka, jak będzie realizował zamówienie. Filipek nie był w ciemię bity i najpierw poszedł na zaległy urlop, a potem tak się migał aby nic nikt z jego tajemnicy nie wyniósł.

W między czasie sam skontaktował się ze spółką i powiedział jej przedstawicielowi, że zwalnia się z pracy bo otworzył swoją własną firmę. Jak chcą, to mogą realizować zamówienie już u niego. Spółka wiedziała, że realizacja spoczywa głównie na Panu Filipku. Nam "wsio ryba" z kim podpisujemy umowę, byleby zamówienie było gotowe. No to "pierwsze koty za płoty"..

Hurra! Mam swój zakład prywatny! - krzyknąl Filipek. Ale dopiero w tym momencie zaczęły się jego problemy. Jak ja podpiszę umowę kiedy swojej firmy praktycznie nie mam. Najlepiej było z miejscem na firmę. Przysposobił swoją chatę. Żonę i dzieci przeniósł do jednego pokoju, a w drugim urządził mini biuro a zarazem warsztat krawiecki.

No tak, ale jak przyjedzie przedstawiciel  spółki podpisywać umowę. Do zwykłego mieszkania z napisem Filipek na drzwiach wejściowych? Jeszcze się wyśmieją z takiej firmy i uciekną. Tak więc znalazł w książce telefonicznej zakład w którym robią pieczątki i szyldy. Za tydzień miał pieczątkę firmową Przedsiębiorstwa Produkcyjno-Usługowego "FillPol" , pieczątkę dyrektora, a jego żona pieczątkę pełnomocnika. Obok pieczątek kazał zrobić szyld firmowy, który powiesił na ścianie zewnętrznej budynku oraz pięćdziesiąt sztuk wizytówek. Przeszukał wszystkie szafy a w nich znalazł piękne garnitury szyte na miarę, bo od czego był specjalistą od szycia garniturów. Znalazł też koszule i krawaty. No nikt chyba we Wrocławiu nie miał tak szykownie skrojonego garnituru jak Pan Filipek. Biznesmen pełną gębą. Kupił sobie jeszcze dezodorant i odkurzył trzymane na okazję budy. No teraz mogę przywitać przedstawiciela spółki.


2  3  4  5  6  7  8 

Autorzy: Redakcja strony, tekst i rysunki czarno-białe: Waldemar Wietrzykowski, rysunki kolorowe: Roman Wietrzykowski - lat 12